I jest to dla ciebie zaskoczeniem. Tego się nie spodziewałeś. Do tej pory liczyłeś na siebie. Radziłeś sobie z każdą sytuacją. Co nie znaczy, że myślałeś jedynie o sobie, nie, wręcz przeciwnie. Dlatego też naprawdę jesteś zaskoczony. To..jakby ulga. Że jest ktoś, jak się okazuje niejeden, komu na tobie zależy.
A teraz stoisz przed wyborem, trafiasz na rozwidlenie drogi. doskonale wiesz, którą z nich należy wybrać. W końcu zostałeś starannie przygotowany do tej podróży, zwanej życiem. Nauczono cię, jak stawiać kroki, jak omijać zagrożenia, jak powinno wyglądać twoje szczęście. I nie protestowałeś. Wydawało się to dobre, sprawiedliwe, rozsądne. Tak wygląda to od zawsze.
Wiesz, gdzie pokierować swoje ciało.
I pojawia się kryzys. Własnego ja. Bo umysł nie chce iść za ciałem. Bo chcesz czegoś innego.
Więc zmieniasz kierunek drogi. Odwracasz głowę i widzisz ich twarze. Zatrzymujesz się. Martwią się o ciebie, dostrzegasz to w ich oczach. Nie chcesz tak odejść. nie chcesz ranić, nie chcesz, żeby się martwili. Idąc po mroczniejszej ścieżce przyprawisz ich o zmarszczki i nieprzespane noce. Oni równie dobrze jak ty sam wiedzą, że to nie jest właściwe. Że lepiej, gdy będziesz szedł w pełnym oświetleniu.
Naprawdę ci na nich zależy. Na nich wszystkich.
Odwracasz się. Kierujesz wzrok i kroki tam, gdzie będzie ciemno cały czas.
Zdajesz sobie sprawę z tego, że własnie zdecydowałeś, że powrót może być bardzo trudny. Ale jesteś pewien, czego chcesz. I że to będzie drogo kosztowało.
Ostatni raz chwytasz spojrzenia stojących za tobą. Wypełnione smutkiem.
I nie potrafisz prosić o wybaczenie.